
Krótka historia o tym, dlaczego wizyta u chińskiego lekarza kończy się bólem głowy. Co robić, gdy się przeziębimy i czemu pięciu obcych facetów wchodzi z tobą do gabinetu. Powiedzmy to wprost. Między standardową wizytą u lekarza w Chinach i na Zachodzie jest przepaść… kulturowa przynajmniej.

Wczesna wiosna. 5oC. Brak ogrzewania w szkole. Większość uczniów przychodzi na lekcje kaszląc i kichając. Po długiej i heroicznej walce z przeważającymi siłami wroga, wasz układ odpornościowy w końcu się poddał. Ból gardła, gorączka, katar… Dłużej nie możecie temu zaprzeczać, przeziębiliście się. Czas stawić czoło faktom i pójść do lekarza …
To powiedziawszy dzwonicie do koleżanki z pracy. Nie mówicie po Chińsku, więc będziecie potrzebować pomocy. I zaczęło się:
- Cześć. Wybacz, że cię niepokoję, ale obawiam się, że będę potrzebować twojej pomocy. Jestem chora.
- OK. Chodźmy do szpitala.
- ??? Nie, nie. Nie jestem AŻ TAK chora. Po prostu się przeziębiłam.
- OK. Rozumiem. Chodźmy do szpitala.
Chcąc nie chcąc idziecie do szpitala. Po jakichś 5 minutach spędzonych w poczekalni wywołują wasz numer. Wchodzicie do gabinetu… gdzie już siedzi 2-óch innych pacjentów (nikt jednak zdaje się nie przejmować tym faktem). Chcecie zamknąć za sobą drzwi, ale wasza koleżanka was powstrzymuje. Najwyraźniej Chińczycy w ogóle nie mają poczucia prywatności. W szpitalu panuje niepisana zasada 'otwartych drzwi'. Niepewni jak zareagować w takiej sytuacji, siadacie na krześle naprzeciw lekarza, akurat, kiedy pięciu mężczyzn wpada do gabinetu, żeby skonsultować wyniki swoich badań. Kompletnie zagubieni w całym tym rozgardiaszu, otoczeni grupką ciekawskich ludzi (część z nich prawdopodobnie przyszła tylko po to, żeby sobie obejrzeć obcokrajowca) tępo gapicie się na lekarza. Wreszcie nadchodzi wasza kolej na przedstawienie sprawy (z koleżanką w roli tłumacza):
- Co się dzieje?
- Mam gorączkę, katar, bolące gardło i trochę kaszlę.
- OK. Zróbmy rentgen klatki.
- ?! Mnie boli gardło…
- To może być zapalenie płuc. Zróbmy rentgen klatki.
Lekarz powiedział, że usłyszał szmer w płucach (co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę, że osłuchał was nie karząc wam się rozbierać. Trzy swetry, które akurat mieliście na sobie, mogły mieć coś wspólnego z owym 'szmerem'). Zasadniczo uważacie się za osoby rozsądne. W normalnych okolicznościach, spokojnie wyjaśnilbyście lekarzowi, że jesteście po prostu przeziębieni (jak zresztą co roku) i nie ma najmniejszej potrzeby robić rentgena. Tym razem jednakże, ze względu na gorączkę i przytłaczający surrealizm całej sytuacji, wasz zdrowy rozsądek najwyraźniej doznał czasowego porażenia. Grzecznie idziecie zrobić RTG (i badanie krwi – skoro już przy tym jesteśmy). Technik też nie każe wam się rozebrać. Na szczęście przynajmniej tym razem wasze 3 swetry nie wyglądały na prześwietleniu jak zapalenie płuc. Tak więc po godzinie spędzonej w szpitalu, zrobiwszy rentgen klatki i badania krwi lekarz przepisuje wam… syrop na kaszel. Ehhhh. Teraz jeszcze rozbolała was głowa. Chcecie już tylko wrócić do łóżka.
Na koniec, by oddać sprawiedliwość Chińskiej opiece zdrowotnej, trzeba wspomnieć, że sytuacja opisana powyżej miała miejsce w małym, prowincjonalnym miasteczku. Jeśli jesteście w dużej metropolii (jak Pekin, Szanghaj czy Hangzhou), nie ma problemu z dostępem do normalnego leczenia. W tych miastach są duże, nowoczesne, międzynarodowe kliniki i szpitale. W takich miejscach świadczenia medyczne są na najwyższym, światowym poziomie. Nie wspominając już o tym, że w międzynarodowych klinikach jest anglojęzyczny personel.
Co jednak zrobić, gdy się rozchorujecie gdzieś na prowincji?
Powodzenia!
To powiedziawszy dzwonicie do koleżanki z pracy. Nie mówicie po Chińsku, więc będziecie potrzebować pomocy. I zaczęło się:
- Cześć. Wybacz, że cię niepokoję, ale obawiam się, że będę potrzebować twojej pomocy. Jestem chora.
- OK. Chodźmy do szpitala.
- ??? Nie, nie. Nie jestem AŻ TAK chora. Po prostu się przeziębiłam.
- OK. Rozumiem. Chodźmy do szpitala.
Chcąc nie chcąc idziecie do szpitala. Po jakichś 5 minutach spędzonych w poczekalni wywołują wasz numer. Wchodzicie do gabinetu… gdzie już siedzi 2-óch innych pacjentów (nikt jednak zdaje się nie przejmować tym faktem). Chcecie zamknąć za sobą drzwi, ale wasza koleżanka was powstrzymuje. Najwyraźniej Chińczycy w ogóle nie mają poczucia prywatności. W szpitalu panuje niepisana zasada 'otwartych drzwi'. Niepewni jak zareagować w takiej sytuacji, siadacie na krześle naprzeciw lekarza, akurat, kiedy pięciu mężczyzn wpada do gabinetu, żeby skonsultować wyniki swoich badań. Kompletnie zagubieni w całym tym rozgardiaszu, otoczeni grupką ciekawskich ludzi (część z nich prawdopodobnie przyszła tylko po to, żeby sobie obejrzeć obcokrajowca) tępo gapicie się na lekarza. Wreszcie nadchodzi wasza kolej na przedstawienie sprawy (z koleżanką w roli tłumacza):
- Co się dzieje?
- Mam gorączkę, katar, bolące gardło i trochę kaszlę.
- OK. Zróbmy rentgen klatki.
- ?! Mnie boli gardło…
- To może być zapalenie płuc. Zróbmy rentgen klatki.
Lekarz powiedział, że usłyszał szmer w płucach (co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę, że osłuchał was nie karząc wam się rozbierać. Trzy swetry, które akurat mieliście na sobie, mogły mieć coś wspólnego z owym 'szmerem'). Zasadniczo uważacie się za osoby rozsądne. W normalnych okolicznościach, spokojnie wyjaśnilbyście lekarzowi, że jesteście po prostu przeziębieni (jak zresztą co roku) i nie ma najmniejszej potrzeby robić rentgena. Tym razem jednakże, ze względu na gorączkę i przytłaczający surrealizm całej sytuacji, wasz zdrowy rozsądek najwyraźniej doznał czasowego porażenia. Grzecznie idziecie zrobić RTG (i badanie krwi – skoro już przy tym jesteśmy). Technik też nie każe wam się rozebrać. Na szczęście przynajmniej tym razem wasze 3 swetry nie wyglądały na prześwietleniu jak zapalenie płuc. Tak więc po godzinie spędzonej w szpitalu, zrobiwszy rentgen klatki i badania krwi lekarz przepisuje wam… syrop na kaszel. Ehhhh. Teraz jeszcze rozbolała was głowa. Chcecie już tylko wrócić do łóżka.
Na koniec, by oddać sprawiedliwość Chińskiej opiece zdrowotnej, trzeba wspomnieć, że sytuacja opisana powyżej miała miejsce w małym, prowincjonalnym miasteczku. Jeśli jesteście w dużej metropolii (jak Pekin, Szanghaj czy Hangzhou), nie ma problemu z dostępem do normalnego leczenia. W tych miastach są duże, nowoczesne, międzynarodowe kliniki i szpitale. W takich miejscach świadczenia medyczne są na najwyższym, światowym poziomie. Nie wspominając już o tym, że w międzynarodowych klinikach jest anglojęzyczny personel.
Co jednak zrobić, gdy się rozchorujecie gdzieś na prowincji?
- Znajdźcie sobie tłumacza (na język Chiński oczywiście).
- Idźcie do szpitala. (Tak, do SZPITALA).
- Kupcie kartę medyczną MEDI CARD (koszt to jakieś 2 juany). Nie jest wam do tego potrzebny paszport. Nikt nie pyta o dokumenty (chociaż na wszelki wypadek nie zaszkodzi zabrać. Różne placówki mogą mieć różną politykę).
- Zarejestrujcie się na wizytę. Odbierzcie numerek w poczekalni. Zwykle na zostanie wywołanym nie musicie czekać dłużej niż 5 minut .
- Zapomnijcie o prywatności i idźcie do gabinetu (nie bądźcie zaskoczeni jeśli ktoś już tam siedzi lub wejdzie w trakcie waszej wizyty. Lekarz i tak nie karze wam się rozbierać).
- Zachowajcie zdrowy rozsądek. Nie dajcie się wysłać na RTG z powodu bólu gardła.
- Zapłaćcie za badania (najczęściej w gotówce). Przykładowo podstawowe badania krwi to koszt około 45 juanów (~23zł).
- Idźcie zrobić testy.
- Odbierzcie wyniki (dla podstawowych badań krwi dostępne są już po pół godziny).
- Wródźcie do lekarza - nie ma potrzeby znów czekać w kolejce. Po prostu wparujcie do gabinetu jak wszyscy inni pacjenci.
- Odbierzcie receptę.
- Zapłaćcie za leki.
- Idźcie do apteki szpitalnej odebrać przepisane lekarstwa.
Powodzenia!